
Nowy etap rywalizacji chińsko-amerykańskiej
Chiny wchodzą w nowy etap konkurencji z USA i podejmują zdecydowane kroki zarówno w obszarze militarnym jak i przede wszystkim na polu gospodarczym a zwłaszcza technologicznym, który miałby uchronić Chiny przed rozszerzającą się amerykańską blokadą dostępu do technologii. Chiński plan samowystarczalności technologicznej ma doprowadzić do uniezależnienie się Chin od czynników zewnętrznych i w efekcie końcowym do przekształcenia Chin w lidera technologii na świecie. Przebieg i wynik tej walki ma bez wątpienia wpływa na to co będzie sie działo w Europie i w Polsce.
W tym celu tylko w ubiegłym roku chińskie firmy kupiły używany sprzęt do produkcji chipów komputerowych z Japonii, Korei Południowej, Tajwanu i innych krajów o wartości prawie 32 miliardów dolarów. To o 20% więcej niż w 2019 r. A ponieważ firmy takie jak Huawei Technologies gromadziły zapasy w obawie przed amerykańskimi sankcjami, wartość importu chipów komputerowych wzrosła do prawie 380 miliardów dolarów, co stanowi około 18% całego importu Chin w ubiegłym roku. Ponieważ chiński Huawei i inne chińskie firmy technologiczne gromadzą zapasy półprzewodników (w 2020 roku import wzrósł o około 14%) Huawei został umieszczony na czarnej liście rządu USA, co uniemożliwia chińskiemu gigantowi kupowanie od amerykańskich dostawców chipów i innych komponentów, których potrzebuje do smartfonów i sprzętu komunikacyjnego. Administracja Trumpa jeszcze bardziej zaostrzyła przepisy, aby powstrzymać każdą firmę używającą amerykańskiego sprzętu przed dostawami dla Huawei.
Chińskie zakupy chipów wzrosły również z powodu silnego globalnego popytu na komputery i technologie, który jest wynikiem masowej pracy z domu w czasie pandemii. Duża część chipów importowanych przez Chiny jest montowana w urządzeniach, od smartfonów po laptopy, a następnie eksportowana.
Stany Zjednoczone próbując przeciwdziałać Chińskiej modernizacji i samowystarczalności stale ograniczają dostęp chińskich firm do amerykańskich technologii, zmuszając Pekin, po latach powolnego postępu, do podwojenia wysiłków na rzecz rozwoju krajowej branży procesorów. Działania administracji Trumpa ujawniły słabość Chin w tym kluczowym sektorze. Dlatego nawet po objęciu prezydentury przez Joe Bidena, Pekin kontynuuje nowy, rozległy plan samowystarczalności w dziedzinie półprzewodników. Chińskie firmy, takie jak Semiconductor Manufacturing International Corp., zwiększyły zakupy maszyn potrzebnych do produkcji płytek krzemowych i mikroprocesorów komputerowych. Według grudniowego raportu stowarzyszenia branżowego SEMI, Chiny stały się największym rynkiem dla takiego sprzętu w 2020 roku.
Dan Wang, analityk ds. Technologii w Gavekal Dragonomics w Szanghaju powiedział obecnie, iż „w najbliższym czasie Chiny będą uzależnione od importu, by w końcu rozwinąć produkcję półprzewodników. Chiny nie mają jeszcze zdolności do produkowania potrzebnego im zaawansowanego sprzętu do produkcji chipów. Kraj dużo inwestuje, ale sukces będzie wymagał ponad dziesięciu lat wysiłku ”.
Jednym z największych zwycięzców tego gwałtownego wzrostu popytu na chipy był Tajwan. Zamówienia w Taiwan Semiconductor Manufacturing Corp. i innych firmach wystrzeliły w górę, a wzrost gospodarczy Tajwanu po raz pierwszy od 30 lat przewyższył wzrost PKB Chin. Rosnący popyt przyczynił się również do globalnego niedoboru chipów dla producentów samochodów, co zmusiło niektóre fabryki samochodów do wstrzymania produkcji. Popyt powinien nadal rosnąć w tym roku, a Semiconductor Industry Association prognozuje, że globalna sprzedaż chipów rozrośnie się w tym roku o 8,4%, co nadal będzie przynosić korzyści firmom takim jak TSMC, Intel Corp. i Samsung Electronics Co.
To, czy ten raj dla zagranicznych firm technologicznych będzie trwała, zależeć będzie od sukcesu i tempa rozwoju samowystarczalnego przemysłu półprzewodników w Chinach. Rząd chiński ogłosi w marcu szczegóły swojej pięcioletniej strategii gospodarczej, w której samodzielność technologiczną wymienił jako narodowy cel strategiczny. Jeżeli Państwo Środka będzie w stanie wytwarzać własne chipy i zmniejszać zależność od zagranicznego know-how, to zagraniczne firmy utracą udział w chińskim rynku.
Równolegle trwa militarna wojna nerwów na niespokojnym obszarze Zachodniego Pacyfiku. Ameryka wyznacza tzw. “czerwone linie”, które tylko wtedy pozostaną nietknięte i stałe, gdy będzie je wspierać amerykańska siła militarna.
Administracja Joe Bidena w zaledwie kilka dni od objęcia urzędu przez nowego prezydenta, publicznie potwierdziła amerykańskie zobowiązania w trzech państwach frontowych Azji: w Japonii, na Tajwanie i w Filipinach, które mierzą się z największymi naciskami ze strony Pekinu. Ma to wyjść naprzeciw gwałtownemu wzrostowi asertywności Chin w morskiej części Azji. Pokazuje również, jak nowa administracja w Stanach Zjednoczonych przymierza się do polityki odstraszania w niebezpiecznym teatrze Azji Południowo-Wschodniej.
Równolegle sam prezydent Joe Biden powiedział japońskiemu premierowi Yoshihide Suga, że dwustronny amerykańsko-japoński traktat obronny obejmuje również wyspy Senkaku, którymi zarządza Tokio, ale Chiny zgłaszają wobec nich roszczenia terytorialne.
Następnie amerykańska administracja potwierdziła, że amerykańsko-filipiński traktat obronny dotyczy nie tylko głównych wysp archipelagu Filipin, ale także filipińskich sił wojskowych i posiadłości na Morzu Południowochińskim.
Dla odmiany wobec Tajwanu, który nie jest traktatowym sojusznikiem USA, Waszyngton zadeklarował, że amerykańskie poparcie dla Tajpej jest „twarde jak skała”.
Nowa administracja USA dała do zrozumienia, że w obrębie tzw. pierwszego łańcucha wysp, czyli terenów oddzielających Chiny od otwartego Pacyfiku, Waszyngton nie będzie tolerował żadnych zmian militarnych ze strony Pekinu.
Jest to de facto próba kontynuacji wieloletniej polityki USA w tym regionie. Amerykańsko-japoński oraz amerykańsko-filipiński traktat liczy już kilka dekad, tak samo jak ambiwalentne zobowiązanie USA wobec Tajwanu. Administracja Baracka Obamy ogłosiła w 2014 roku, że traktat USA-Japonia obejmuje również wyspy Senkaku, a administracja Donalda Trumpa potwierdziła zaangażowanie Waszyngtonu wobec Filipin na Morzu Południowochińskim.
Amerykańskie podejście obejmuje ostrożne wyznaczanie tzw. “czerwonych linii” i jasne ich artykułowanie oraz energiczną obronę tych linii. Ta strategia w obliczu zmieniającej się równowagi militarna na świecie może utrudniać jej utrzymanie i prowadzenie. Deklaracje wsparcia ze strony USA pokazują, jak Biden podchodzi do coraz bardziej niebezpiecznego regionalnego środowiska w Azji. Jego strategia odzwierciedla lekcje z czasów kadencji Baracka Obamy oraz rosnący lęk wobec intencji Chin.
Lekcja z czasów Obamy brzmi: nie mówić zbyt głośno i trzymać w ręku mały kij. Administracja Obamy bowiem miała tendencję do podkreślania maksymalnych celów, które miała niewielkie szanse zrealizować przy środkach, jakie chciała na to przeznaczyć. Największym i niesławnym przykładem takiego działania była deklaracja Obamy, że Bashar al Assad musi oddać władzę w Syrii, ale ta sama administracja nigdy nie sprawiła, że cel ten był priorytetem. Obama naszkicował podobną “czerwoną linię” w postaci użycia przez syryjski reżim broni chemicznej na dużą skalę, ale gdy linię tę jawnie przekroczono, Obama odmówił interwencji militarnej.
Podobnie jeśli chodzi o Morze Południowochińskie, amerykańscy urzędnicy z czasów Obamy wielokrotnie powtarzali, że Chiny nie powinny angażować się w budowę sztucznych wysp, zmuszać do czegokolwiek swoich sąsiadów i rozbudowywać swojego potencjału militarnego. Waszyngton mimo to nigdy jednak konsekwentnie nie odwiódł Pekinu od realizacji tych celów. W efekcie wiarygodność USA spadła, zarówno wśród amerykańskich wrogów, jak i przyjaciół, zaś ryzyko niepewności i zamieszania co do prawdziwych granic tolerancji Waszyngtonu wzrosło, co ostatecznie mogłoby doprowadzić do pojawienia się jeszcze większych wyzwań.
Były też i niewielkie sukcesy administracji Obamy, gdy w 2016 roku w czasie nadciągającego poważnego kryzysu na ławicy Scarborough na Morzu Południowochińskim Waszyngton poinformował Pekin, że rozmieszczenie w tym miejscu obiektów wojskowych może fundamentalnie zaszkodzić relacjom bilateralnym USA-Chiny i może nawet uruchomić amerykańskie zobowiązania obronne wobec Filipin. To zapowiedź za którą poszły realne siły USA poskutkowała.
Obecnie jednak Joe Biden nie określił jeszcze, jak zareagują USA na takie przemocowe działania Chin, które nie przekraczają wyznaczonych przez Waszyngton czerwonych linii i które nie pociągają za sobą realizacji zobowiązań traktatowych. Chodzi o tzw. szarą strefę, w której Pekin w sensie strategicznym uzyskał bardzo wiele w ciągu ostatnich 10 lat. Co więcej, wraz z zakończeniem programu modernizacji Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej wzrasta jej zdolność do powstrzymywania amerykańskich sił przy brzegach Azji oraz zdolność do utrzymania większej przewagi wojskowej nad swoimi sąsiadami. Z czasem Chiny mogą stać się bardziej pewnej swojej pozycji w następstwie konfliktu z USA w Cieśninie Tajwańskiej lub na Morzu Wschodniochińskim.
Amerykańska strategia kładzie zatem nacisk na utrzymanie przewagi militarnej, która sprawi, że siła odstraszania USA będzie wiarygodna. Dzieje się to w czasie, który będzie wymagał zwiększonych inwestycji USA, nowych podejść do wykorzystania amerykańskiej siły w spornych warunkach oraz większego zaangażowania ze strony amerykańskich sojuszników i partnerów. I wszystko to w obliczu coraz większych wydatków związanych z konsekwencjami pandemii Covid-19 i osiągających nowe rekordy deficytów budżetowych.
Na niespokojnym obszarze Zachodniego Pacyfiku, wyznaczone przez Amerykę czerwone linie tylko wtedy pozostaną nietknięte i stałe, gdy będzie je wspierać amerykańska siła militarna.

